Od marca 2024 blisko 40 regionów południowej Syberii i obwód orienburski pustoszą powodzie Rosji.

Pod wodą znalazło się łącznie ponad 18 tys. budynków mieszkalnych, ewakuowano przeszło 16,5 tys. osób, a według wstępnych szacunków straty przekraczają 40 mld rubli (ok. 430 mln dolarów). Dotknięte zostały zwłaszcza dwa największe miasta regionu – Orenburg i Orsk, gdzie pękła zapora przeciwpowodziowa na brzegach rzeki Ural.*

Jakie są tego przyczyny?

Podwyższone wiosną stany wód w rzece Ural są sytuacją naturalną, z którą mieszkańcy tego regionu spotykają się co roku. Jednak z tej przyczyny władze tego regionu nie powinny się temu dziwić. W dobrze gospodarowanym kraju powinny być systemy, które ochronią mieszkańców tych regionów przed stratami. Podczas gdy administracja Orska do samego końca wydawała się nie widzieć problemu wierząc, że zapora, która kosztowała blisko miliard rubli przejmie zagrożenie. Choć tej zaporze „nie pomogli”. Z jednej strony zwraca się uwagę, na typową chorobę administracji Rosji jak niewłaściwe wykorzystanie środków jak i złe utrzymanie zapory. Powiązania biznesowe z byłym szefem administracji Orońska Jurijem Bergiem, (który awansował na gubernatora obwodu) przedsiębiorstwa nie wyspecjalizowanego w hydrotechnice, głównego wykonawcy zapory. Z drugiej strony już wcześniej ludzie monitowali, że poziom wody za zaporą jest zbyt wysoki, jak na tę porę roku. Ten drugi argument był odrzucany faktem, że rok wcześniej zbyt dużo spuszczono wody, i w porze mniejszych opadów poziom wody był niewystarczający jak na potrzeby tamtego regionu. Za przyczynę pęknięcia zapory podaje się niewłaściwą konstrukcję i konserwację zapory.

Jak działały władze regionu już po katastrofie budowlanej opisuje artykuł zamieszczony na niezależnym rosyjskim portalu Mediazona.

W obliczu katastrofalnej powodzi mieszkańcy wioski w Orenburgu zbudowali tamę, aby uratować swoje domy

Na początku kwietnia region Orenburg w południowej Rosji nawiedziła poważna powódź. Dziesiątki osiedli, w tym Orenburg, miasto liczące 550 000 mieszkańców, zostało zalanych. W regionie ogłoszono stan wyjątkowy, a mieszkańców niektórych wsi trzeba było ewakuować ze względu na wysoki poziom wody. Kompleks mieszkaniowy Perovsky, położony siedem kilometrów od Orenburga, również był zagrożony powodzią. Miejscowi postanowili nie czekać na pomoc władz – która ostatecznie nigdy nie nadeszła – i sami zbudowali tamę. Rozmawialiśmy z mieszkańcem Ivanem Czernomorcem o tym, jak on i jego współmieszkańcy spędzili tydzień na budowaniu nasypu i całodobowym wachcie, aby woda nie zbliżała się do ich domów.

8 kwietnia zaczęliśmy otrzymywać komunikaty z Ministerstwa Sytuacji Nadzwyczajnych ostrzegające nas, że znaleźliśmy się w potencjalnej strefie powodziowej. Zebraliśmy się z mieszkańcami i zdecydowaliśmy, co zrobimy — ewakuować się lub spróbować uratować nasze domy i dobytek. Większość wybrała drugą opcję. Pierwszą rzeczą, którą zrobiliśmy, było wzmocnienie zalewowych obszarów wzdłuż wioski, przez które płynęła woda roztopowa. Wzmocniliśmy te obszary i czekaliśmy na przyjście wody. W pewnym momencie poziom wody zaczął się podnosić i to do tak kolosalnego poziomu, że nawet nie mogliśmy sobie tego wyobrazić.

Pierwszą rzeczą, którą zrobiliśmy, było wyprowadzenie dzieci, zebranie informacji o osobach starszych i o ograniczonej sprawności ruchowej – tych, które potrzebowały pomocy w ewakuacji. Wyprowadziliśmy ich wszystkich za wieś lub wskazaliśmy, gdzie mogą bezpiecznie przeczekać powódź. Większość wyjechała do krewnych, przyjaciół lub znajomych.

Najbardziej wysilone prace rozpoczęły się 9 kwietnia, a ich szczyt przypadał na 12 kwietnia. Tego dnia przywieźliśmy około 200 ciężarówek gliny. W tym momencie we wsi pracowało około sześciu koparek i ładowarek. Kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że sami nie damy sobie rady, zaczęliśmy dzwonić do wszystkich, a jedna z firm budowlanych odpowiedziała i pomogła nam w transporcie sprzętu i ziemi.

Byli wśród nas geodeci, którzy wyznaczali punkty, skąd woda mogła przedostawać się do wsi. Pomogli zidentyfikować miejsca w nasypie, które należało w pierwszej kolejności wzmocnić. Pracowaliśmy dzień i noc. Niektórzy ludzie, w tym ja, spali tylko godzinę lub dwie dziennie.

Długość wybudowanej tamy wynosi około półtora kilometra. Na tym odcinku utworzyliśmy cztery posterunki, w których dyżurują ludzie w nocy. Stworzyliśmy harmonogramy dyżurów: co dwie godziny w każdym ośrodku dyżury pełniły dwie lub trzy osoby. Potem przyszła kolej na następną zmianę. Trwało to przez tydzień. Służby spacerowały nocą wzdłuż tamy z latarkami w poszukiwaniu wyłomów. Jeśli znaleźli gdzieś niewielki wyciek lub wilgotną ziemię, wzywali w to miejsce ładowarkę, wylewali glinę, ubijali ją i walcowali, aby zapobiec późniejszemu zawaleniu się tamy.

Trudno teraz zliczyć liczbę mieszkańców, którzy w tym wszystkim uczestniczyli, ale myślę, że jest to grubo ponad 200 osób. Domy i majątek były w tym momencie prawdopodobnie ważniejsze niż pójście do pracy. Ludzie wzięli wolne od pracy; niektórzy wzięli urlop bezpłatny. Wszyscy skupili się na ratowaniu wioski i domów.

Ci, którzy brali udział w budowie, pracowali średnio od 12 do 16 godzin bez przerwy. W tych samych prowizorycznych punktach zakładaliśmy punkty grzewcze. Co godzinę lub półtorej dziewczyny odświeżały gorącą wodę na herbatę i przynosiły ciepłe ubrania. Szybko kupiliśmy też latarki i płaszcze przeciwdeszczowe, bo przez kilka dni mocno padało. Czasem zdarzały się też przymrozki.

Władze lokalne nie wspierały naszych prac. Wiem, że administracja sołecka nie ma absolutnie żadnych środków: nie ma sprzętu ani specjalistów. Z grubsza rzecz biorąc, jest tam kilka kobiet i kilku mężczyzn w wieku przedemerytalnym. W jaki sposób mogliby nam pomóc fizycznie? Jeśli się nie mylę, jedna z firm budowlanych, która nam pomogła, otrzymała część gliny z terenu przeznaczonego na działania ratownicze. Teraz pozostaje kwestia płatności; przygotowują dla nas kosztorys, a my teraz spróbujemy jakoś spłacić ten dług.

Nie wiem, czy w ogóle uda nam się coś od władz uzyskać, bo tak naprawdę to nas nie zalało – uratowaliśmy majątek. Chociaż w rzeczywistości mogliśmy ucierpieć: ludzie odeszli z pracy, która zapewniała wyżywienie ich rodzinom. Gdy tylko dowiemy się jaką kwotę nam pobiorą, podejmiemy decyzję co dalej. Prawdopodobnie wszyscy złożymy się razem.

Uratowaliśmy całą wioskę. Mamy obliczenia geodetów, którzy przewidywali, że przy poziomie wody zbliżającym się do wsi przez cały tydzień, ucierpiałoby 150 domów i być może przedszkole.

W pewnym momencie do naszej tamy przyjechała policja. Z tego, co wiem (to tylko plotki), ktoś z sąsiednich wsi z jakiegoś powodu myślał, że budujemy obiekt, który może mu w przyszłości zaszkodzić. Policja wszystko sprawdziła; nie było żadnych naruszeń. Byli tu przez jakiś czas ze względu na raporty o rabusiach. Nie było z nami żadnego personelu służb ratowniczych.

Dziś nadal pełnimy służbę w dzień, ale raczej nie w nocy, bo w ciągu ostatnich trzech dni poziom wody obniżył się. I teraz nie grozi nam powódź. Najgorsze, co może się teraz wydarzyć, jeśli woda wypłynie z tamy, to błoto na drogach. We wsi nie ma obecnie wodociągu; ludzie od tygodnia żyją bez wody.

Teraz z tobą rozmawiam, ale pewnie więcej śpię niż mówię. Ponieważ ludzie są tak wyczerpani fizycznie i wyczerpani, wszyscy pracowali do granic możliwości. Nigdy nie widziałem ludzi dźwigających tak ciężkie ładunki. Ale dzięki jedności i prawdopodobnie duchowi ludzie nadal byli w stanie dokończyć to, co zaczęli. Chociaż początkowo, według naszych obliczeń, tama nie miała wytrzymać.

Autor: Paweł Wasilijew

Redaktor: Dmitrij Treschanin

opracowanie wersji polskiej: Radogost




* https://www.osw.waw.pl/pl/publikacje/analizy/2024-04-16/seria-powodzi-w-rosji-spozniona-reakcja-wladz




* https://en.zona.media/article/2024/04/17/cat